Fundacja Medor podzieliła się historią o Gilbercie w Dniu Kota. Zdaniem pracowników Medoru, koty nie potrzebują takich dni. Trzeba o nie dbać przez cały rok. Zdaniem pracowników fundacji troska o koty powinna być realna, a nie polegać na wstawianiu słodkich zdjęć do mediów społecznościowych raz w roku.
Gilbert ze zgierskiego cmentarza
Gilbert to piękny kociak, mieszkający na cmentarzu. To tam właśnie udało się go odłowić, by wykastrować go w medorowej klinice.
"Tam okazało się, że może jest dziki, a może nie jest, bo strach ma wielkie oczy. Trafił do klatki w Medorze, a ponieważ kochał jeść, to nie było problemu z podawaniem leków, które pomagały w stresie. I tak po kilku dniach, wieczorem, Gilbert mrucząc wskoczył na kolana i przytulił się całym ciałem do człowieka, a jak mruczał, to mamy to nagrane. Leczyliśmy go długo z przewlekłego kataru, zrobiliśmy testy i pełną profilaktykę i obcięliśmy do gołego wszystkie latami powstałe dredy
- czytamy na fanpejdżu Medoru.
fot. Fundacja Medor
Tak Gilbert stał się rezydentem Medora. Zamieszkał nad kuchnią. W ciągu dnia chętnie przebywał w niej razem z psami. Opiekunowie nie szczędzili mu czułości i zabaw. Niestety pewnego dnia kociak zniknął, wydostał się przez drzwi, któryś ktoś nie domknął. Rozpoczęły się poszukiwania.
"Wystawione zostały klatki pułapki, jego kocyki i legowiska, ale gdzieś przepadł. Pokazał się po kilku dniach i kilka razy w wiacie, ale nie udawało nam się go złapać, aż w końcu zniknął
- czytamy dalej.
Wywieszono ogłoszenia, rozpuszczono wici wśród karmicieli kotów. Niestety, mijały miesiące i słuch po Gilbercie zaginął. Po roku odezwała się karmicielka z ul. Kolejowej w Zgierzu. Przyznała, że na jej balkon przychodzi duży czarno-biały kot i wcale nie jest dziki.
"Wpakowała go do kontenera i przywiozła do nas. A my byliśmy najszczęśliwsi pod słońcem, nasz kochany Gilbert wrócił do domu"
- relacjonuje Medor na Facebooku.
Internauci pod postem podkreślają, że historia Gilberta jest niesamowita i całe szczęście, że zakończyła się happy endem.
Był też kot, który jeździł autobusem
Inny znany kot ze Zgierza, to taki, który podróżował autobusem, jednak nie na własne życzenie, a przez człowieka. W pojeździe umieścił go mężczyzna, który twierdził, że nie jest jego właścicielem. Zwierzak nie był agresywny.
- W trakcie kursu wszedł mężczyzna i trzymał kota na kolanach. Kierowca zapytał, czy to jego kot, ale ten zaprzeczył. Później pasażer wysiadł na placu Kilińskiego, a kot jechał dalej. Kierowca nie zauważył, na którym dokładnie przystanku kot wysiadł.
- relacjonował w październiku w rozmowie z TuZgierz.pl Tomasz Wlaźlik z Miejskich Usług Komunikacyjnych w Zgierzu.
Internauci skrytykowali zachowanie mężczyzny. Sprawą zainteresowała się nawet fundacja Viva.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.