Od początku maja w łódzkich parafiach dzieci przyjmują pierwszą komunię świętą.
Przyjechała do komunii karetą
Dla katolików ma być to przede wszystkim duchowe przeżycie.
"Czasem mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią. Rodzice fundują dziecku luksusowe przyjęcie, bardzo drogi strój i jeszcze droższe prezenty, co gorsza niedostosowane do wieku. Spotkałem się nawet z sytuacją, gdy dziewczynka przyjechała do kościoła w wynajętej karecie. W takim przypadku duchowy aspekt wydarzenia nie ma szans przebić się przez całą tę oprawę" - powiedział w rozmowie z PAP ks. Rafał Główczyński, prowadzący na YouTube kanał "Ksiądz z osiedla".
Gorączka, która udziela się wielu rodzicom dzieci pierwszokomunijnych, wydaje się naprawdę błaha w kontekście historii, którymi dzieli się Fundacja Gajusz z Łodzi. Dzieci śmiertelnie chore niekiedy marzą o pierwszej komunii i bywa, że jest to ich ostatnie pragnienie na łożu śmierci.
"Rafałek miał około 6 lat. Uwielbiał robić biżuterię z koralików. I marzył o pójściu do pierwszej komunii. Bardzo chciał żyć, ale gdy dowiedział się, że ma nawrót nowotworu, to się poddał. Jego mama mieszkała na wsi. Intuicja podpowiedziała jej, by na szybko urządzić komunię w wynajętej kawalerce. Wszystko załatwiła w ciągu jednego dnia. Rafałek zmarł 2 dni później - czytamy na Facebooku Gajusza.
Pracownicy fundacji dodają, że o sakramencie marzył także Marcelek, wychowywany przez babcię.
- On miał ze strony taty azjatyckie korzenie, ale świetnie znał historię Polski i był największym patriotą ze wszystkich dzieci. Uroczystość zorganizowałyśmy mu w szpitalnej świetlicy. Z tablicy zrobiłyśmy ołtarz. Marcel potraktował komunię jako przeżycie duchowe. Jego pogrzeb był jednym z najsmutniejszych, na jakich byłam – wspomina Małgorzata Kania, prowadząca na onkologii w szpitalu przy Spornej w Łodzi zajęcia plastyczne.
Na oddziale onkologicznym pracownicy Fundacji Gajusz robią wszystko, by szpitalna rzeczywistość była dla dzieci bardziej znośna. Spełniają też ostatnie marzenia podopiecznych. "To tak niewiele i tak wiele".
Fundacja Gajusz z Łodzi ma 25 lat
Fundacja Gajusz obchodzi w tym roku 25-lecie istnienia.Fundacja powstała na pediatrycznym oddziale onkologicznym zimą 1997 roku. Siedmiomiesięczny Gajusz walczył wówczas o życie. Jego przerażona mama zawarła pakt z Bogiem, że założy fundację, jeśli jej dziecko przeżyje.
- Nie byłam szczególnie wierząca, ale jak trwoga to do Boga - wspomina Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes Fundacji Gajusz.
Gdy po tygodniu, dwóch przyszły wyniki kolejnych badań Gajusza, okazało się, że są prawidłowe.
"Pomyślałam więc, że może jednak przesadziłam z tą obietnicą. Bo ja pojęcia nie miałam o żadnych fundacjach. Byłam po filmoznawstwie i zdążyłam przepracować pół roku w wymarzonym miejscu: w kinie Charlie. Już chciałam wytłumaczyć panu Bogu, że się nie znam. I gdy pomyślałam, że przecież nie dam rady założyć fundacji, to wyniki znów się pogorszyły - powiedziała Tisa Żawrocka-Kwiatkowska w wywiadzie dla ngo.pl w styczniu tego roku.
Jak twierdzi łodzianka, nie miała wyjścia, założyła fundację. Zarejestrowano ją 20 lutego 1998 roku.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.